 |
|
|



Czas beztroskiego poznawania świata.
Rower był już kilkudziesięcioletni, ale był to PIERWSZY rower, jakiego
dosiadałem i był to MÓJ rower. Chwila, w której ojciec oznajmił, że jest
to "rower Mateusza" była dla mnie niemalże chwilą społecznego
awansu - nie każdy wszak przedszkolak w owym czasie miał swój rower.

Na kołach 20 cali z rurowo-drucianą ramą. Specjalnie dla mnie rama została
odmalowana przez ojca niebieską emalią nitro, a obręcze - srebrzanką.
Poważnym jego mankamentem był zespawany wolnobieg (korby kręciły się zawsze
wraz z tylnym kołem).

Na tym rowerze uczyłem się jeździć. Nie używałem jednak kółek podporowych,
bo od razu chciałem jeździć na dwóch, a nie na czterech kołach. Dlatego
też ojciec do rury podsiodłowej przymocował drewniany drążek. Za jego
pomocą odpychał mnie, a ja próbowałem utrzymać równowagę. Takie były początki
na podwórku. Potem w trybie pilnym drążek trzeba było zdemontować, bym
mógł swobodnie wyjechać za gumna pokazując kolegom i sąsiadom, że oto
już sam jeżdżę na rowerze!.
|
|
|
 |